+8
PiotrNH 4 czerwca 2015 20:29
Reunion to piękna wyspa położona na wschód od Madagaskaru. Dlaczego właśnie tam? Egzotycznie, nie trzeba się na nic szczepić, zero malarii, eboli, itd., piękna przyroda, trekking, nurkowanie, canyoning, paragliding, wiele innych atrakcji i ciepły klimat. Tak więc jest to jedne z nielicznych miejsc w Afryce, które spełnia wymagania zarówno moje jak i mojej towarzyszki . Na koniec bloga zamieszczam kilka informacji praktycznych.

I dzień - Biel

Wypożyczamy samochód w Jumbo Car i ruszamy w drogę do Hell-Bourga, naszej bazy wypadowej w góry. Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy - 90% aut na drogach jest w kolorze białym. Nie udało nam się ze 100% pewnością dowiedzieć skąd to wynika. Po drodze korzystając ze wskazówek użytkownika lulet zatrzymujemy się nad wodospadem Cascade Niagara. Idealne miejsce na odpoczynek i odświeżenie się po długim locie. Kąpiel obowiązkowa.



W miejscowości Saint-Suzanne odwiedzamy informację turystyczną (fajne widoki na morze), robimy zakupy spożywcze, a kawałek za nią znajdujemy centrum handlowe i Decathlon. Tutaj udaje nam się kupić nabój do kuchenki turystycznej, kartę SIM do telefonu i wcinamy obiad. Żadna z naszych komórek nie była w stanie połączyć się z którąkolwiek z sieci, pomimo włączonego roamingu.





W drodze do Hell-Bourga zatrzymujemy się przy kilku punktach widokowych oraz w miejscowości Salazie, gdzie można zobaczyć położony w pięknej scenerii kościół katolicki. Sam Hell-Bourg zawodzi - nie ma co w nim robić, restauracje są drogie. Na szczęście udało nam się znaleźć całkiem smaczne naleśniki za 10 Eur.



II dzień - Wokół Piramidy

Drugiego dnia rozpoczynamy przygodę z Reunion na całego. Pobudka o świcie i jedziemy do Col de Boeufs. Zostawiamy tam auto na parkingu strzeżonym (10 Eur za dobę) - nie wiem czy ma to sens bo samochodów w nocy na pewno nikt nie pilnuje. Jeśli jest się wcześnie rano, to bez problemów można zaparkować na jednym z bezpłatnych placyków położonych nieco niżej.

Nurkujemy na 4 dni w Cirque De Mafate - wulkaniczne góry które tu spotkamy formują ogromne ściany skalne, które otaczają doliny tworząc niesamowite zagłębienia przypominające nieco gigantyczne amfiteatry. Inna charakterystyczna cecha tego regionu - jest odcięty od świata, nie ma tu dróg asfaltowych, wszędzie można dotrzeć jedynie pieszo lub helikopterem (ewentualnie na osiołkach). Świetne miejsce do aktywnego wypoczynku na łonie natury.

Plan na dziś - pokonać około 5,5 - 6h trasę do Grand-Place les Hauts. Droga w większości prowadzi lasem (na szczęście ze wzgl. na upał!) - po drodze podziwiamy przeróżne formacje roślinne - od typowo tropikalnych po lasy iglaste. Co jakiś czas na trasie mija się strumień przy którym można odpocząć i schłodzić się. Prawie przez cały dzień idziemy mając widok na charakterystyczną górę przypominającą piramidę. W końcu docieramy do naszego malowniczo położonego schroniska. Jak na pierwszy dzień łażenia z pełnymi plecakami trasa okazała się bardzo wymagająca, szczególnie, że co chwilę prowadzi raz w górę, raz w dół i tak przez cały dzień.




















Dzień III – piesek i przeprawa

Pobudka o świcie i startujemy w kierunku Roche Plate. Po około godzinie marszu stajemy nad ogromnym lejem wulkanicznym. Dalsza droga to zejście na jego spód (500m różnicy wysokości), a następnie wydrapanie się z niego po drugiej stronie. Tutaj dołącza do nas pies wędrownik, który idzie z nami wiernie i pilnuje żebyśmy nie zgubili drogi. Trasa przez spory kawałek wiedzie wzdłuż strumyka, przy wyższym poziomie wody nie ma go za bardzo jak ominąć i trzeba nieco brodzić w wodzie.







Gdy osiągamy spód leja, to dochodzimy do miejsca gdzie trzeba przeprawić się przez rzeczkę des Galets. Woda jest po kolana, tak więc cała akcja stanowi fajne urozmaicenie na trasie. To także doskonałe miejsce na piknik i plażowanie. Niestety tutaj musimy się pożegnać z naszym tymczasowym towarzyszem, który ciężko znosi rozstanie.

W kolejnym etapie stopniowo wspinamy się w kierunku schroniska w Roche Plate. Robi się nieznośnie ciepło, a w dodatku przez większość drogi nie ma gdzie się schować przed słońcem. Mijamy cmentarz położony w nieziemskiej scenerii . Miejscowość docelowa jest bardzo rozległa, pech chciał, że nasz nocleg był na samym jej końcu. W Roche Plate można znaleźć kilka sklepów i barów. Z naszego lokum po raz kolejny rozpościera się piękny widok na całą miejscowość oraz otaczające ją góry.













Dzień IV – cytrynada oraz Trzy Korony

Standardowo pobudka o świecie. Dziś ruszamy do Marli przechodząc przez Trois Roches. Okazało się, że to chyba najfajniejszy odcinek trasy. Cały czas towarzyszą nam niesamowite widoki. Co chwilę przecinamy jakiś strumień, więc jest się gdzie schłodzić. Podziwiamy błyszczące w oddali wodospady. Przez większą część dnia nawigujemy ku wyróżniającym się trzem szczytom les Trois Roches. W pewnym momencie niespodzianka – La tisanerie de 3 Roches – mały bar na zupełnym odludziu. Zjadamy pyszne naleśniki z bananami i pijemy best ever cytrynadę (pycha!). Z baru rozciąga się niesamowity widok na pobliskie kaniony.







Sądząc, że niespodzianki mamy za sobą po około 30 minutach dochodzimy do wodospadu pod les Tros Roches. To fantastyczne miejsce na piknik – dużo przestrzeni, można się wykąpać , jest zacienione miejsce, widok na wodospad i szczyty Trois Roches. To też idealna lokalizacja na biwak, gdyby ktoś zdecydował się iść z namiotem. Jedyna wada to, że po odpoczynku w tym miejscu ciężko się zmusić do dalszej drogi.





Ruszamy więc z bólem i po chwili krajobraz się całkiem zmienia – trafiamy w tereny bardzie wysuszone z surowszymi krajobrazami. Ostatecznie docieramy do miejscowości docelowej – Marla. Zgodnie z tradycją nasze schronisko odnaleźliśmy na samym jej końcu. Marla jak na standardy Mafate jest dość duża, jest tu wiele opcji noclegowych, restauracje, bary i kilka sklepów.







Dzień V – Droga 1001 zakrętów

Ostatni dzień w Mafate rozpoczynamy jeszcze wcześniejszą pobudką. Około 6 rano jesteśmy już w drodze (bez plecaków) na przełęcz Col du Taibit. W teorii widać z niej zarówno panoramę Cirque de Mafate jak i Cirque de Cilaos. My jesteśmy nieco za wcześnie i ten drugi „cyrk” jest słabo oświetlony. Widoki na Marla rekompensują nam te niedoskonałości z nawiązką.






Następnie ruszamy w kierunku Col de Boeufs, gdzie czeka na nas samochód. Totalnym zaskoczeniem okazuje się mijany po drodze równina Plaine des Tamaris. Porasta ją kosmiczny las, który śmiało mógłby być plenerem do filmów fantasy typu Lord of the Rings lub Hobbit. Tutaj też po raz pierwszy w Mafate trafiamy na tłum turystów ciągnących w kierunku Marli i la Nouvelle cieszyć się dniem wolnym od pracy. Po dość ciężkiej wspinaczce dochodzimy w końcu do Col de Boeufs, skąd rozpościera się piękny widok na część „cyrku” w kierunku Marli.











Kolejnym etapem naszej wyprawy jest Cilaos, nazwane przez nas Chilloutos. W drodze do tego miasteczka zatrzymujemy się w Saint Paul, żeby zobaczyć lokalny targ. Jest on czynny w piątek od 6 do 17 oraz w sobotę od 6 do 12. Przybywamy około 16 i już wiele straganów jest pustych. Mimo to udaje nam się kupić kilka pamiątek oraz nieznanych nam owoców. Na pewno warto odwiedzić to miejsce, ale lepiej przyjechać dużo wcześniej (podobno rano są problemy z parkowaniem). Ceny niestety są wysokie jak na standardy polskie. Zostało nam ruszyć w drogę do Cilaos. Nie doceniliśmy jak wymagająca jest to droga. Jej ostatni odcinek składa się z 420 zakrętów na górskiej, stromej i wąskiej drodze. Jazda jest bardzo męcząca i za pierwszym razem zajęło mi ponad godzinę pokonanie tej trasy. Ostatecznie wieczorem docieramy do naszego schroniska – najlepszego w jakim spaliśmy na Reunion.

Dzień VI – OMG!

Wstajemy niewyspani – śniły nam się serpentyny, które musieliśmy pokonać dzień wcześniej . Dzisiaj kolejna dawka emocji – idziemy na canyoning w wąwozie Bras Rouge. Super doświadczenie.





Pozostałą część dnia spędzamy na spacerze po Cilaos. Fajna miejscowość – kolorowa, z dobrą bazą noclegowo – gastronomiczną, z wieloma opcjami aktywnego wypoczynku.





Dzień VII i VIII - spływ po wulkanie i eksploracja wyspy

Zmęczeni ostatnimi dniami stwierdzamy, że nie mamy sił mierzyć się z najwyższym szczytem Reunion – Piton des Neiges (Cilaos jest dobrą bazą wypadową). Zamiast tego jeszcze przed świtem wyjeżdżamy w długą trasę do akywnego wulkanu Piton de la Fournaise (trzeba sprawdzać na bieżąco czy nie ma zagrożenia). Na trasie do krateru zaskakuje nas niestety ulewa.

Pozostałe półtora dnia spędzamy odwiedzając: miejscowość La Plaine des Palmistes, Saint-Benoit z kościołem św. Anny, Sainte-Rose z Notre-Dame des Laves, Cascades de Sainte-Rose oraz Saline-Les-Bains, gdzie na piaszczystej plaży Trou d'Eau wynajmujemy „przeźroczysty” kajak dzięki któremu możemy podpłynąć do raf.

















Info praktyczne:
- waluta EURO, język urzędowy francuski, rzadko kto mówi po angielsku, nie trzeba wizy, nie trzeba żadnych szczepień;
- Pogoda na początku maja idealna - temperatury od 20 do 30 stopni, wilgotność do zniesienia;
- ogólnie koszty podróży takie jak we Francji;
- paliwo kosztuje podobnie jak w Polsce, na całej wyspie są takie same ceny, w stacjach przy głównych drogach można płacić kartą;
- auto wypożyczaliśmy w firmie Jumbo Car – wszystko poszło sprawnie, a dzięki temu, że mieliśmy canyoning z firmą Adrénal' île dostaliśmy 18% zniżki. Zwracając auto można je obejrzeć wraz z obsługą i mieć pewność, że nie zostaną naliczone żadne dodatkowe opłaty;
- Noclegi w schroniskach (Gite) rezerwowaliśmy poprzez: http://resa.reunion.fr/. Płatność online, dostaje się voucher, który trzeba wydrukować i zabrać ze sobą w trasę. Dwójka bez łazienki około 20EUR/os., dormitory 16EUR/os. – dwójki trzeba rezerwować jak najwcześniej (mnie się udało klepnąć ostanie miejsca miesiąc wcześniej);
- Spaliśmy w Mandoze (Hell-Bourg), Pavillon (Grand-Palace), Refuge Chez Juliette (Roche Plate), Fanélie CESAR (Marla), Roche Merveilleuse (Cilaos). Najlepszy hostel to ten ostatni. Nie polecamy Chez Juliette. Reszta jest ok.;
- W schroniskach Mafate nie było kuchni, rzadko udawało nam się dostać wrzątek. Obiadokolacja kosztuje 20EUR. Rzeczy do śniadania i kolacji można kupić na miejscu, choć nie są tanie. Czasami można mieć problem z pieczywem – jeśli znacie francuski lepiej przedzwonić dzień wcześniej do schroniska i zamówić;
- W schroniskach nie są potrzebne śpiwory, ani karimaty. W każdej miejscówce były ciepłe prysznice i miejsce do suszenia ubrań;
- Trekking w Mafate - warto wyjść w trasę o świcie (około 6) - nasze dzienne odcinki zajmowały nam 5-6h, około godziny 12-13 nad górami zaczynają gromadzić się chmury plus robi się nieznośnie goroąco;
- Posiłki w restauracjach lub barach – ciężko coś znaleźć poniżej 10 EUR. W Cilaos polecamy restauracje Les Sentiers (szwedzki stół), Auberge Restaurant Le Platane (ciężko o stolik, przepyszna pizza);
- Mapa do trekingu w Mafate: iGN ST-DENIS – 4402RT – dostępna praktycznie wszędzie, najtańsza w centrach handlowych.



Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

lulet 7 czerwca 2015 15:44 Odpowiedz
Pięknie.
zuzanna-89 11 czerwca 2015 09:32 Odpowiedz
Dzięki za relację - wcześniej niewiele wiedziałam o Reunion, a to taka perełka! Z Twoich zdjęć wynika, że trasa trekkingu nie była jakoś specjalnie dobrze oznaczona - skąd wiedzieliście gdzie iść? I druga sprawa - czuliście się tam bezpiecznie? Widzę, że na "szlaku" było bardzo pusto.
piotrnh 29 czerwca 2015 00:35 Odpowiedz
Szlaki są dobrze oznaczone, może 2-3 razy zdarzyło nam się, że trzeba się było kawałek wrócić, żeby wejść na prawidłową ścieżkę. Co do bezpieczeństwa - czuliśmy się super komfortowo, zarówno podczas trekingu jak i podczas wizyt w miasteczkach. Ludzie są ogólnie bardzo mili i nastawieni na turystykę. Szkoda, że nie potrafią mówić w innych językach niż francuski...